Narodziny jeszcze kilkadziesiąt lat temu, w wioskach na naszym terenie, wyglądały zgoła inaczej niż dziś. Większość porodów odbywała się w domu, z pomocą tzw. „babek-akuszerek”. Niekiedy kobiety rodziły samodzielnie. Jeśli poród był skomplikowany próbowano sprowadzić lekarza. Mężczyźni w czasie porodu najczęściej wychodzili z domu, nie brali żadnego udziału w pomocy rodzącej, czasami nawet jeśli miałaby ona pozostać sama (według przekazów miejscowych ginekologów). Po porodzie, bez względu na stan rodzącej i jej potrzebę odpoczynku, spraszano „kumostwo i sąsiadów”. Spotkanie to nazywano „pępkowym”, w czasie którego najważniejsze było poczęstowanie wszystkich gości i wypicie „pępkówki” – czyli wódki, stawianej przez ojca z okazji narodzin dziecka. W tym czasie goście po raz pierwszy odwiedzający dziecko nie mogli przyjść z pustymi rękami – należało przynieść chociaż kawałek chleba, a najlepiej coś słodkiego (często przynoszono cukier) lub pieniądze i ułożyć je za głową dziecka. Miało to zapewnić dziecku majętne i słodkie życie. Jeśli ktoś przyszedłby bez choćby małego podarunku, dla dziecka wróżyłoby to biedne życie, bez majątku. Zwyczaj stawiania pępkówki trwa do dziś, choć obecnie jest raczej zakrojony do najbliższej rodziny i odbywa się, gdy jeszcze położnica przebywa w szpitalu. Do dziś także, nie uznaje się za stosowne odwiedzanie nowonarodzonego dziecka bez podarunku.
Dość szybko po narodzinach wyprawiano chrzciny. Chrzest jest typowym obrzędem przejścia – dziecko nowonarodzone, wedle wierzeń naznaczone „grzechem pierworodnym”, potrzebuje chrztu aby zostać przyjęte do swojej społeczności i bezpiecznie w niej funkcjonować. Wierzono, że dzieci, które zmarły nieochrzczone, nie mogą zostać zbawione, dlatego też w sytuacji zagrożenia życia dziecka chrzczono je „z wody” – dowolna osoba (zazwyczaj babka-akuszerka przyjmująca poród) polewała dziecko wodą wypowiadając słowa: „Antosiu, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Jeśli dziecko zmarło, taki chrzest umożliwiał mu w kontekście mistycznym zbawienie, a ziemskim pogrzeb na cmentarzu parafialnym („poświęconej ziemi”). Najważniejszym w przygotowaniach do chrztu był wybór chrzestnych – czyli tak zwanych „kumów”. Wedle przekazu Joanny Zieleńskiej, ur.1930: „W kumy to się wybierało takich ludzi, którzy mieli dobry charakter, żeby dziecko się wylęgło w krzesnego – bo się dzieci wylęgajo w krzesnych. Jak późni łobuzuje, to mówio: po coś ich wzięła, bo to był niegrzeczny człowiek. (…) I tak samo matka krzesna, żeby była dobra, żeby była kościelna. Na to sie bardzo uważało.” Proszono zazwyczaj również osoby majętne i młode – z tego względu, że kumowie mieli obowiązek zapewnić byt dziecku w wypadku śmierci rodziców. Prośbę o zostanie matką lub ojcem chrzestnym traktowano jako zaszczyt i zazwyczaj tego nie odmawiano. Wyjątkowo traktowano prośbę o ochrzczenie „znajducha” – czyli dziecka nieślubnego. Traktowano to jako bardzo szlachetny czyn, uchronienie dziecka przed „hańbą” matki i wróżbę dużego szczęścia. Zadaniem chrzestnego było opłacenie chrztu i kupno świecy, natomiast matka chrzestna powinna ubrać dziecko i podarować krzyżmo (specjalny materiał wykorzystywany w czasie chrztu, jako symbol wiary i czystości). Zwyczajowo chłopców ubierano w kolor różowy (od koloru czerwonego szat Chrystusa) a dziewczynki w kolor niebieski (Maryjny).
Z chrzcinami wiązały się również niezliczone przepowiednie i drobne zwyczaje, których należało dopełnić, aby zapewnić dziecku szczęśliwe życie.